Gwałtownie otworzyłam
oczy słysząc głośny szept gdzieś obok mnie. Pomimo rażącego światła
wydobywającego się z lampy wiszącej tuż nade mną, zmrużyłam powieki tylko
delikatnie, zanim oczy przyzwyczaiły się do niego. Zamrugałam parę razy, po
czym ponownie wbiłam wzrok w beżowy sufit. Odczekałam chwilę w kompletnym
bezruchu, po czym czując nagłe swędzenie na policzku podniosłam rękę kierując
ją w stronę twarzy. W momencie, kiedy mięśnie boleśnie się skurczyły syknęłam i
opuściłam dłoń. Niedaleko rozległ się szelest, dwa kroki i nagle nade mną
pojawiła się zatroskana twarz matki. Dziwne, że miała czas, żeby siedzieć tutaj
ze mną…
-Nic
ci nie jest kochanie? – zapytała zmęczonym głosem. Jej ręka powędrowała w
stronę mojego czoła.
Kiedy
jej palce dotknęły mojej skóry szybko przekręciłam głowę w bok i zacisnęłam
zęby w przypływie fali bólu eksplodującego w okolicy karku. Po tym geście w jej
oczach pojawił się widoczny smutek. Poczułam delikatne wyrzuty sumienia, które
natychmiast przepędziłam wspomnieniami z dzieciństwa, kiedy to ta spokojna
brunetka zostawiała mnie całymi dniami samą w domu, a późnym wieczorem, kiedy
wreszcie wracała z pracy, to w najlepszym wypadku ignorowała moją osobę. Czasem
znacznie podnosiła głos, kiedy wypominałam jej niektóre błędy. Już dawno
zniknęły nasze relacje, jako matki z córką. Teraz raczej byłyśmy bardzo daleką
rodziną. Czasem w ogóle jej nie znałam.
-Przynieść
ci coś? – mruknęła, kiedy nie odpowiedziałam na jej poprzednie pytanie.
Zdziwiona wpatrywałam
się w nią przez chwilę, aż udało mi się wydusić ciche:
-Szklankę wody.
Kobieta
pokiwała szybko głową, po czym stukając obcasami niemal wybiegła z
pomieszczenia. Starannie zamknęła drzwi, po czym usłyszałam jeszcze parę
stuknięć wysokich szpilek o podłogę korytarza i nastała błoga cisza. Przez dość
długą chwilę nie działo się nic, aż stwierdziłam, że czas wreszcie ustać na
własnych nogach. Podparłam się na łokciach, ignorując zakwasy we wszystkich
możliwych mięśniach. Po paru minutach udało mi się usiąść prosto. Okazało się,
że ból powoli ustępuje. Możliwe, że odczuwałam go tak mocno przez ból głowy,
który w sumie również znacznie zmalał.
Dopiero
wtedy zaczęłam się zastanawiać co tak właściwie zdarzyło się zanim zemdlałam.
Pamiętam, że upadłam na ziemię, stojącą przede mną potężną sylwetkę mężczyzny,
jego lekko ochrypły, ale zadowolony głos, kiedy wołał swoich towarzyszy. Dalej
musiałam tracić przytomność, bo jak przez mgłę przewijają się urywki, kiedy
ktoś mnie podniósł i zaczął iść przez las ze mną na rękach. Przy każdym kroku czułam
bolesny uścisk mięśni. Cała reszta wydawała się okropnie nie do rozszyfrowania.
Nie pamiętam jak się tu znalazłam. W moim pokoju. W… domu.
Drzwi
się otworzyły. Do pokoju weszła matka ze szklanką pełną wody. Położyła ją na
stoliku obok łóżka i stanęła nade mną. Poprawiła włosy wpadające do oczu jednym
machnięciem ręki i roztargnionym głosem powiadomiła mnie, że musi pędzić do
pracy, po czym zadała niemal retoryczne pytanie – Poradzisz sobie?
No
tak, czego innego mogłam się po niej spodziewać? Że będzie ze mną tu siedziała
cały dzień? Że mnie przytuli, pogłaszcze po włosach i szepnie do ucha „Nic się
nie stało, kochanie. Tutaj jesteś bezpieczna.”. Byłam zawiedziona. Zawiedziona
za to, że nawet nie zapytała się, co tak właściwie tam się stało. Zawiedziona
dlatego, że nie mogę spokojnie wypłakać się na jej ramieniu i powiedzieć o
wszystkich swoich żalach. Zawiedziona, bo muszę ze wszystkim radzić sobie sama.
Po
moim policzku spłynęła jedna łza. Szybko ją wytarłam, pomimo że nikt już i tak
nie mógł jej zobaczyć. Brunetka zdążyła wybiec z pokoju i cicho trzasnąć
drzwiami. Nikt, nawet moja rodzona matka nie chciała mi pomóc. Zostawiła mnie.
Samotną.
***
Minęło
parę zwyczajnych dni. Zdążyłam się zregenerować. W kolejną sobotę Melanie
zaproponowała wyjście do galerii. Jak normalna nastolatka. Po raz pierwszy
miałam wcielić się w uśmiechniętą, pustą siedemnastolatkę, która wraz ze swoimi
przyjaciółkami podrywa przypadkowo napotkanych chłopaków. Miałam udawać, że w
domu jest wszystko w porządku, że rodzice kochają się nawzajem ponad życie, a
mnie jeszcze bardziej. Wcześniej uznałabym to za wolne żarty, ale teraz? W
końcu nie mam nic do stracenia…
***
Zaczęło
się niewinnie. Z szerokimi uśmiechami przylepionymi do twarzy wpadłyśmy do
pierwszego napotkanego sklepu. Minęłyśmy półki pełne pudełek z butami i
wieszaki, na których utrzymywały się kolorowe ubrania. Co jakiś czas
zatrzymywałam się przy bluzkach o ciemniejszych odcieniach, albo podartych
jeansach, które kusiły mnie swoim na pozór niechlujnym wyglądem. Po paru
minutach wędrówki po centrum handlowym Melanie zatrzymała się przed szklaną
szybą, za którą stała kobieta ubrana w długą ciemnogranatową atłasową suknię,
która opadała falami po jej plastikowym ciele. Ja również zapatrzyłam się w
idealnie dopasowane kolory tkanin, które z jednej strony wydawały się grube i
stare, a z drugiej lśniły nowością i świeżością. Wpatrywałam się tak w cudowne
odzienie i wyobrażałam sobie, jak ja bym w tym wyglądała. Za raz obok stał
również manekin mężczyzny, na którym leżał dopasowany czarny surdut, sięgający
do połowy uda. Spod szyi zwisał niedługi granatowy krawat, którego końcówka
włożona była pod dekolt kamizelki. Całość wyglądała elegancko i nowo, a zarazem
wydawały się pochodzić niemal z XIX wieku. Wszystko ze sobą idealnie
współgrało.
Po
chwili otrząsnęłam się z cudownej mary, w której obracałam się w tańcu z
nieznajomym chłopakiem. Złapałam za rękę Melanie i pociągnęłam w stronę
niewielkiej kawiarenki. Oszołomiona dziewczyna ruszyła za mną rozglądając się
dookoła. Pełna świadomość powróciła do niej dopiero, gdy zajęłyśmy mały,
dwuosobowy stolik. Podeszła do nas uśmiechnięta rudowłosa kelnerka i zapytała,
czego sobie życzymy. Poprosiłam o kawę i gorącą czekoladę. Moja przyjaciółka szczerze
nienawidziła tego pierwszego.
-Lynn,
widzisz tego chłopaka, który siedzi tam, po drugiej stronie? – zapytała wskazując
głową w swoją prawą stronę.
Odwróciłam
się w tamtym kierunku, po czym szybko uciekłam wzrokiem. To był TEN ciemnowłosy
chłopak. To jego wcześniej widziałam w snach i to on mnie kiedyś uratował.
Znałam go już zbyt dobrze, żeby pomylić tą osobliwą twarz. Szorstką, a za razem
miękką. Ostrą, ale również łagodną…
-Tak.
– odparłam półszeptem. Nie wierzyłam do końca swojemu głosowi. Wydawało mi się,
że za chwilę zacznie drżeć.
-On
ciągle się na ciebie gapi! Śledzi nas odkąd weszłyśmy do galerii… - mruknęła,
po czym po raz kolejny spojrzała w jego stronę – Ale muszę przyznać, że niezłe
z niego ciacho.
Kiedy
kelnerka przyniosła nam napoje przypadkiem zerknęłam na niego. Chłopak miał
oczy wlepione we mnie. Śledził każdy mój ruch. Uśmiechnął się delikatnie, utrzymując
mój wzrok. Czułam jak moje policzki nagle zrobiły się gorące. Opuściłam głowę,
żeby zakryć włosami rumieńce, które niespodziewanie zakwitły na całej mojej
twarzy.
-Myślę,
że mu się podobasz. – Melanie ciągnęła między łykami gorącego napoju. Pochyliła
lekko głowę, po czym cicho wykrzyknęła – I on ci też się podoba!
-Och
daj spokój Mel. – mruknęłam z niezadowoleniem. – Ja go nawet nie znam.
-To
niczego nie zmienia! Przecież możliwe, że zakochaliście się w sobie od
pierwszego… - przerwała. Zdziwiona podniosłam głowę. Tuż obok nas stał
ciemnowłosy chłopak z przyczepionym uśmiechem do twarzy. Mrugnął dwukrotnie, po
czym podał mi niewielki zwitek papieru i odszedł. - …wejrzenia. – dziewczyna dokończyła.
Wpatrywałam
się ogromnymi oczami w białą karteczkę. Otworzyłam ją szybko. Wewnątrz czarnym
tuszem napisana była wiadomość:
„Odezwij
się, 238 666 307 ~C”
Wsunęłam
kawałek papieru do kieszeni i postanowiłam zapomnieć o całej sprawie. Pomimo
wielu pytań przyjaciółki nie wspomniałam tego, ani żadnego następnego dnia o
tajemniczym chłopaku. To miał już być koniec historii, którą byliśmy w jakiś
głupi sposób spleceni. Przeznaczenie jednak było silniejsze…
_____________________________________
Ja wiem, że długo nie pisałam i że ten rozdział ma niewiele z akcji jaką kiedyś obiecałam, ale przysięgam, że dalej będzie ciekawiej i nie bijcie z powodu takiej krótkiej notki. Po prostu ta część była bezlitośnie trudna i napisałam ją z ledwością. W każdym razie już jutro mam zamiar zabrać się za piąty rozdział, w którym ma się zadziać coś więcej (mam taką nadzieję).
Proszę was teraz tylko o komentarze, które motywują do pisania. Powiem wam w sekrecie, że te długie są jak balsam na rany i z ich pomocą wena nagle odnajduje drogę od głowy do palców, które wystukują to opowiadanie.
Cześć!