piątek, 3 kwietnia 2015

Chapter 4

            Gwałtownie otworzyłam oczy słysząc głośny szept gdzieś obok mnie. Pomimo rażącego światła wydobywającego się z lampy wiszącej tuż nade mną, zmrużyłam powieki tylko delikatnie, zanim oczy przyzwyczaiły się do niego. Zamrugałam parę razy, po czym ponownie wbiłam wzrok w beżowy sufit. Odczekałam chwilę w kompletnym bezruchu, po czym czując nagłe swędzenie na policzku podniosłam rękę kierując ją w stronę twarzy. W momencie, kiedy mięśnie boleśnie się skurczyły syknęłam i opuściłam dłoń. Niedaleko rozległ się szelest, dwa kroki i nagle nade mną pojawiła się zatroskana twarz matki. Dziwne, że miała czas, żeby siedzieć tutaj ze mną…
            -Nic ci nie jest kochanie? – zapytała zmęczonym głosem. Jej ręka powędrowała w stronę mojego czoła.
            Kiedy jej palce dotknęły mojej skóry szybko przekręciłam głowę w bok i zacisnęłam zęby w przypływie fali bólu eksplodującego w okolicy karku. Po tym geście w jej oczach pojawił się widoczny smutek. Poczułam delikatne wyrzuty sumienia, które natychmiast przepędziłam wspomnieniami z dzieciństwa, kiedy to ta spokojna brunetka zostawiała mnie całymi dniami samą w domu, a późnym wieczorem, kiedy wreszcie wracała z pracy, to w najlepszym wypadku ignorowała moją osobę. Czasem znacznie podnosiła głos, kiedy wypominałam jej niektóre błędy. Już dawno zniknęły nasze relacje, jako matki z córką. Teraz raczej byłyśmy bardzo daleką rodziną. Czasem w ogóle jej nie znałam.
            -Przynieść ci coś? – mruknęła, kiedy nie odpowiedziałam na jej poprzednie pytanie.
Zdziwiona wpatrywałam się w nią przez chwilę, aż udało mi się wydusić ciche:
-Szklankę wody.
            Kobieta pokiwała szybko głową, po czym stukając obcasami niemal wybiegła z pomieszczenia. Starannie zamknęła drzwi, po czym usłyszałam jeszcze parę stuknięć wysokich szpilek o podłogę korytarza i nastała błoga cisza. Przez dość długą chwilę nie działo się nic, aż stwierdziłam, że czas wreszcie ustać na własnych nogach. Podparłam się na łokciach, ignorując zakwasy we wszystkich możliwych mięśniach. Po paru minutach udało mi się usiąść prosto. Okazało się, że ból powoli ustępuje. Możliwe, że odczuwałam go tak mocno przez ból głowy, który w sumie również znacznie zmalał.
            Dopiero wtedy zaczęłam się zastanawiać co tak właściwie zdarzyło się zanim zemdlałam. Pamiętam, że upadłam na ziemię, stojącą przede mną potężną sylwetkę mężczyzny, jego lekko ochrypły, ale zadowolony głos, kiedy wołał swoich towarzyszy. Dalej musiałam tracić przytomność, bo jak przez mgłę przewijają się urywki, kiedy ktoś mnie podniósł i zaczął iść przez las ze mną na rękach. Przy każdym kroku czułam bolesny uścisk mięśni. Cała reszta wydawała się okropnie nie do rozszyfrowania. Nie pamiętam jak się tu znalazłam. W moim pokoju. W… domu.
            Drzwi się otworzyły. Do pokoju weszła matka ze szklanką pełną wody. Położyła ją na stoliku obok łóżka i stanęła nade mną. Poprawiła włosy wpadające do oczu jednym machnięciem ręki i roztargnionym głosem powiadomiła mnie, że musi pędzić do pracy, po czym zadała niemal retoryczne pytanie – Poradzisz sobie?
            No tak, czego innego mogłam się po niej spodziewać? Że będzie ze mną tu siedziała cały dzień? Że mnie przytuli, pogłaszcze po włosach i szepnie do ucha „Nic się nie stało, kochanie. Tutaj jesteś bezpieczna.”. Byłam zawiedziona. Zawiedziona za to, że nawet nie zapytała się, co tak właściwie tam się stało. Zawiedziona dlatego, że nie mogę spokojnie wypłakać się na jej ramieniu i powiedzieć o wszystkich swoich żalach. Zawiedziona, bo muszę ze wszystkim radzić sobie sama.
            Po moim policzku spłynęła jedna łza. Szybko ją wytarłam, pomimo że nikt już i tak nie mógł jej zobaczyć. Brunetka zdążyła wybiec z pokoju i cicho trzasnąć drzwiami. Nikt, nawet moja rodzona matka nie chciała mi pomóc. Zostawiła mnie. Samotną.
***

            Minęło parę zwyczajnych dni. Zdążyłam się zregenerować. W kolejną sobotę Melanie zaproponowała wyjście do galerii. Jak normalna nastolatka. Po raz pierwszy miałam wcielić się w uśmiechniętą, pustą siedemnastolatkę, która wraz ze swoimi przyjaciółkami podrywa przypadkowo napotkanych chłopaków. Miałam udawać, że w domu jest wszystko w porządku, że rodzice kochają się nawzajem ponad życie, a mnie jeszcze bardziej. Wcześniej uznałabym to za wolne żarty, ale teraz? W końcu nie mam nic do stracenia…
***

            Zaczęło się niewinnie. Z szerokimi uśmiechami przylepionymi do twarzy wpadłyśmy do pierwszego napotkanego sklepu. Minęłyśmy półki pełne pudełek z butami i wieszaki, na których utrzymywały się kolorowe ubrania. Co jakiś czas zatrzymywałam się przy bluzkach o ciemniejszych odcieniach, albo podartych jeansach, które kusiły mnie swoim na pozór niechlujnym wyglądem. Po paru minutach wędrówki po centrum handlowym Melanie zatrzymała się przed szklaną szybą, za którą stała kobieta ubrana w długą ciemnogranatową atłasową suknię, która opadała falami po jej plastikowym ciele. Ja również zapatrzyłam się w idealnie dopasowane kolory tkanin, które z jednej strony wydawały się grube i stare, a z drugiej lśniły nowością i świeżością. Wpatrywałam się tak w cudowne odzienie i wyobrażałam sobie, jak ja bym w tym wyglądała. Za raz obok stał również manekin mężczyzny, na którym leżał dopasowany czarny surdut, sięgający do połowy uda. Spod szyi zwisał niedługi granatowy krawat, którego końcówka włożona była pod dekolt kamizelki. Całość wyglądała elegancko i nowo, a zarazem wydawały się pochodzić niemal z XIX wieku. Wszystko ze sobą idealnie współgrało.
            Po chwili otrząsnęłam się z cudownej mary, w której obracałam się w tańcu z nieznajomym chłopakiem. Złapałam za rękę Melanie i pociągnęłam w stronę niewielkiej kawiarenki. Oszołomiona dziewczyna ruszyła za mną rozglądając się dookoła. Pełna świadomość powróciła do niej dopiero, gdy zajęłyśmy mały, dwuosobowy stolik. Podeszła do nas uśmiechnięta rudowłosa kelnerka i zapytała, czego sobie życzymy. Poprosiłam o kawę i gorącą czekoladę. Moja przyjaciółka szczerze nienawidziła tego pierwszego.
            -Lynn, widzisz tego chłopaka, który siedzi tam, po drugiej stronie? – zapytała wskazując głową w swoją prawą stronę.
            Odwróciłam się w tamtym kierunku, po czym szybko uciekłam wzrokiem. To był TEN ciemnowłosy chłopak. To jego wcześniej widziałam w snach i to on mnie kiedyś uratował. Znałam go już zbyt dobrze, żeby pomylić tą osobliwą twarz. Szorstką, a za razem miękką. Ostrą, ale również łagodną…
            -Tak. – odparłam półszeptem. Nie wierzyłam do końca swojemu głosowi. Wydawało mi się, że za chwilę zacznie drżeć.
            -On ciągle się na ciebie gapi! Śledzi nas odkąd weszłyśmy do galerii… - mruknęła, po czym po raz kolejny spojrzała w jego stronę – Ale muszę przyznać, że niezłe z niego ciacho.
            Kiedy kelnerka przyniosła nam napoje przypadkiem zerknęłam na niego. Chłopak miał oczy wlepione we mnie. Śledził każdy mój ruch. Uśmiechnął się delikatnie, utrzymując mój wzrok. Czułam jak moje policzki nagle zrobiły się gorące. Opuściłam głowę, żeby zakryć włosami rumieńce, które niespodziewanie zakwitły na całej mojej twarzy.
            -Myślę, że mu się podobasz. – Melanie ciągnęła między łykami gorącego napoju. Pochyliła lekko głowę, po czym cicho wykrzyknęła – I on ci też się podoba!
            -Och daj spokój Mel. – mruknęłam z niezadowoleniem. – Ja go nawet nie znam.
            -To niczego nie zmienia! Przecież możliwe, że zakochaliście się w sobie od pierwszego… - przerwała. Zdziwiona podniosłam głowę. Tuż obok nas stał ciemnowłosy chłopak z przyczepionym uśmiechem do twarzy. Mrugnął dwukrotnie, po czym podał mi niewielki zwitek papieru i odszedł. - …wejrzenia. – dziewczyna dokończyła.
            Wpatrywałam się ogromnymi oczami w białą karteczkę. Otworzyłam ją szybko. Wewnątrz czarnym tuszem napisana była wiadomość:
„Odezwij się, 238 666 307 ~C”

            Wsunęłam kawałek papieru do kieszeni i postanowiłam zapomnieć o całej sprawie. Pomimo wielu pytań przyjaciółki nie wspomniałam tego, ani żadnego następnego dnia o tajemniczym chłopaku. To miał już być koniec historii, którą byliśmy w jakiś głupi sposób spleceni. Przeznaczenie jednak było silniejsze…



_____________________________________
Ja wiem, że długo nie pisałam i że ten rozdział ma niewiele z akcji jaką kiedyś obiecałam, ale przysięgam, że dalej będzie ciekawiej i nie bijcie z powodu takiej krótkiej notki. Po prostu ta część była bezlitośnie trudna i napisałam ją z ledwością. W każdym razie już jutro mam zamiar zabrać się za piąty rozdział, w którym ma się zadziać coś więcej (mam taką nadzieję).

Proszę was teraz tylko o komentarze, które motywują do pisania. Powiem wam w sekrecie, że te długie są jak balsam na rany i z ich pomocą wena nagle odnajduje drogę od głowy do palców, które wystukują to opowiadanie.

Cześć!
Design by BlogSpotDesign | Ngetik Dot Com